Czerwiec.
Nie do wiary jak szybko ten czas zleciał. Chociaż mam go w nadmiarze, tyle wolnego, że nieraz nie wiem, co ze sobą zrobić dni mijają szybciej od mrugnięcia powieki. I nie dzieje się prawie nic albo ja niczego nie dostrzegam - takie to dla mnie typowe... Gdybym jeszcze dostała staż... Ale niedoczekanie, los się na mnie uwziął i zawiązał szatańskie konszachty z panem pesymizmem. Po milionie porażek nie mam siły krzesać z siebie wiary. A chała, poddałam się. Minął tydzień, a ja wiem, że nie zadzwonią do mnie z dobrą nowiną, o ile w ogóle zadzwonią...
Zamiast siedzieć o 1 w nocy i pisać do siebie samej konstruktywniej byłoby iść spać. Tak, lulaj Di, lulaj. Tylko sen ci pozostaje. Prześpisz i prześnisz wszystko, co cię trapi i nie daje żyć w spokoju.
Hahaha! A post miał być o 20letniej sukience. Rychło w czas sobie przypomniałam.
Krój typowy dla sukienek z początku lat '90. Istna prostota, ale właśnie w niej lubuję się ostatnio najbardziej. Marki nie pamiętam, ale na pewno nie została wyprodukowana przez polską firmę. Moja mama zachomikowała ją w swojej szafie wcale nie z myślą o jedynej córce, która za kilka lat z powodzeniem będzie mogła ją nosić (rany, dlaczego te 20 lat temu nikt jej nie uświadomił?! Przecież moda wraca jak bumerang. Gdyby mama przewidziała to tak samo jak przewidziała pojawienie się telefonów komórkowych, byłabym teraz posiadaczką niepowtarzalnych torebek, sukienek i sweterków i czego tylko dusza zapragnie. A tak grzyb). Zwyczajnie upchnęła tam, gdzie jakimś cudem było miejsce i zapomniała z szybkością błyskawicy. Ja sukienkę przypadkowo odkopałam i przygarnęłam.